Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/70

Ta strona została przepisana.

łem wygnać myśl o niej, aby myśleć tylko o muzyku. Bo też miałem wrażenie, że on jest tutaj. Możnaby rzec, że, mocą reinkarnacji, autor żyje na zawsze w swojej muzyce; czuło się radość, z jaką dobierał kolor jakiegoś dźwięku, zestrajał go z innemi. Bo z głębszemi darami Vinteuil łączył dar, który posiada niewielu muzyków, a nawet niewielu malarzy; mianowicie ten, że używał barw nie tylko tak trwałych, ale tak własnych, iż jak czas nie zmienia ich świeżości, tak uczniowie naśladujący ich wynalazcę, a nawet mistrze którzy go przewyższyli, nie zaćmiewają ich oryginalności. Zdobycze rewolucji, jaką sprawiło ich zjawienie się, nie stapiają się bezimiennie z następnemi epokami; szaleje ona a wybucha na nowo, ilekroć się gra utwory wiekuistego odnowiciela. Każdy dźwięk podkreślała barwa, której wszystkie reguły świata, opanowane przez najuczeńszych muzyków, nie zdołałyby naśladować; tak że Vinteuil, mimo iż związany ze swoją epoką i zajmujący swoje miejsce w ewolucji muzyki, zawsze je miał opuścić aby się wysunąć na czoło, z chwilą gdy się zagra który z jego utworów, robiący wrażenie czegoś wykwitłego po najnowszych muzykach, wskutek paradoksalnego i istotnie mylącego wrażenia trwałej nowości.
Symfoniczna muzyka Vinteuila, znana już z fortepianu a słyszana na orkiestrę, była jak promień letniego dnia, który pryzmat okna rozkłada, zanim go wpuści do mrocznej jadalni; odsłaniała, niby