Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/72

Ta strona została przepisana.

septet, nie mogłem w to uwierzyć. Bezwątpienia, purpurowy septet różnił się osobliwie od białej sonaty; nieśmiałe pytanie, na które odpowiadała lekka fraza, różniło się od zdyszanego błagania o spełnienie dziwnej obietnicy, które rozległo się tak ostre, tak nadprzyrodzone, tak krótkie, wstrząsając bezwładną jeszcze czerwień rannego nieba ponad morzem. A jednak te tak odmienne frazy miały te same Składniki; tak samo bowiem jak istniał pewien świat, pochwytny dla nas w owych cząstkach rozprószonych tu i ówdzie, po jakichś mieszkaniach, muzeach, i stanowiących świat Elstira, ten który Elstir widział, w którym żył, tak samo muzyka Vinteuila rozpościerała, nuta po nucie, dźwięk po dźwięku, nieznane barwy bezcennego, niepodejrzewanego wszechświata, przerywanego lukami powstałemi między audycjami jego dzieł; te dwa tak niepodobne pytania, władające tak odmiennemi tempami sonaty i septetu; jedno łamiące w krótkich wołaniach ciągłą i czystą linię, drucie stapiające w jednolitą armaturę rozprószone fragmenty. Mimo iż jedno tak spokojne i nieśmiałe, prawie oderwane i jakby filozoficzne, drugie tak natarczywe, trwożliwe, błagalne — była to jednak ta sama modlitwa, tryskająca w obliczu różnych wewnętrznych wschodów słońca, jedynie załamana w odmiennych sferach innych myśli, wyszukań sztuki postępującej w ciągu lat, w których artysta chciał stworzyć coś nowego. Modlitwa, na-