Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/76

Ta strona została przepisana.

ją czasem dla miłości sławy. Ale wówczas, szukając sławy, ucieka od niej, a znajduje sławę jedynie gardząc nią, kiedy — bez względu na temat jaki bierze — intonuje ów osobliwy śpiew, którego monotonia dowodzi stałości elementów składających jego duszę, bez względu bowiem na przedmiot, artysta zostaje wierny samemu sobie. Ale wówczas cały realny osad tych składników, który zmuszeni jesteśmy zachować dla siebie, którego nie może udzielić w rozmowie nawet przyjaciel przyjacielowi, ani mistrz uczniowi, ani kochanek kochance, owo niewysłowione, różnicujące to co każdy odczuł i co musi zostawić na progu zdań, w których może komunikować się z drugimi jedynie w zakresie zewnętrznych i nieinteresujących wspólnych punktów, czyż nie ujawnia się w sztuce, w sztuce jakiegoś Vinteuila, Elstira, w tęczowych barwach wyrażając tajemnicę owych światów, które zwiemy indywiduami i których bez sztuki nie poznalibyśmy nigdy? Skrzydła, inny aparat oddechowy, któreby nam pozwoliły przebyć bezmiary, nie zdałyby się nam na nic, bo gdybyśmy się udali na Marsa i na Wenus zachowując te same zmysły, wszystkiemu co moglibyśmy tam ujrzeć, dałyby one tę samą postać jaką oglądamy na ziemi. Jedyną prawdziwą podróżą, jedyną kąpielą w wodzie Młodości, byłoby iść nie ku nowym krajobrazom, ale mieć inne oczy, widzieć wszechświat oczami kogoś innego, stu innych, widzieć sto świa-