Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/77

Ta strona została przepisana.

tów, które każdy z nich widzi, którym każdy z nich jest; a to możemy uczynić z jakimś Elstirem, z Vinteuilem; z podobnymi do nich lecimy naprawdę z gwiazd na gwiazdy.
Andante skończyło się rzewną frazą, której oddałem się cały; zaczem przed następną częścią nastąpiła chwila spoczynku, kiedy wykonawcy odłożyli instrumenty a słuchacze wymienili nieco wrażeń. Pewien książę, chcąc dowieść znawstwa, oświadczył: „To bardzo trudne do dobrego odegrania. Milsze osoby rozmawiały chwilę ze mną. Ale czem były ich słowa, które, jak wszelkie zdawkowe słowo ludzkie, zostawiały mnie tak obojętnym, wobec niebiańskiej frazy, z którą dopiero co rozmawiałem? Byłem w istocie jak anioł, który, strącony z raju, spada w płaską rzeczywistość. I jak pewne stworzenia są ostatniemi świadkami jakiejś formy której natura poniechała, tak ja dumałem, czy muzyka nie jest jedynym przykładem tego, czem mogłoby być porozumienie dusz, gdyby nie było wynalazku mowy, formacji słów, analizy myśli. Muzyka jest niejako możliwością nie mającą następstw; ludzkość weszła na inne drogi — języka mówionego i pisanego. Ale ten powrót do czegoś nie dającego się zanalizować był tak upajający, że po wyjściu z tego raju, zetknięcie się z istotami mniej lub więcej inteligentnemi zdawało się straszliwie mdłe. W czasie muzyki mogłem sobie przypominać istoty ludzkie, łączyć je z nią; lub raczej