Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/84

Ta strona została przepisana.

, wiekuiście płodną formułę owej nieznanej radości, mistycznej nadziei szkarłatnego anioła poranku. A ja, dla którego, mniej może niż dla samego Vinteuila, ta kobieta była także, jeszcze tego wieczora — miała być zwłaszcza w przyszłości, budząc na nowo zazdrość o Albertynę — przyczyną tylu cierpień, dzięki niej, w odpłatę, mogłem usłyszeć dziwne wołanie, którego nie przestanę już słyszeć nigdy, jako przyrzeczenie i dowód, że istnieje coś innego niż nicość, którą znalazłem we wszystkich rozkoszach i w samej miłości; coś możebnego do osiągnięcia zapewne przez sztukę; i że, jeżeli życie wydawało mi się tak czcze, to przynajmniej nie wyczerpało ono wszystkiego.
To co młoda kobieta, dzięki swojej pracy, objawiła z Vinteuila, to było, prawdę rzekłszy, całe jego dzieło. Przy tym septecie, niektóre frazy z sonaty, jedyne które publiczność znała, zdawały się tak banalne, iż niepodobna było zrozumieć, jak mogły niegdyś budzić tyle zachwytu. Podobnie dziwi nas, że przez lata kawałki tak błahe jak Pieśń do gwiazdy, Modlitwa Elżbiety mogły wprawiać na koncertach w szał fanatyków, którzy klaskali bez końca i krzyczeli bis, po skończeniu utworów będących przecież nędzą dla nas, znających Tristana, Złoto Renu, Śpiewaków norymberskich. Trzeba przypuszczać, że te bezbarwne melodje już zawierały, choć w minimalnych (i przez to może łatwiejszych do przyswojenia) ilo-