Strona:Marcel Proust - Wpsc06 - Uwięziona 02.djvu/90

Ta strona została przepisana.

minku zaproszenie aby myśleć o pani de Montmorency w piątek o 9½. Mimo iż znany z mojej natury posłusznej, punktualnej i łagodnej, jak powiada Buffon o wielbłądzie — tu śmiech błysnął szerzej na twarzy pana de Charlus, świadomego przeciwnie, że go świat uważa za człowieka najtrudniejszego w pożyciu — spóźniłem się o kilka minut (ot, tyle żeby się przebrać w szlafrok), i bez zbytnich wyrzutów sumienia, uważając że 9½ znaczy 10, punkt o dziesiątej, w wygodnym szlafroku, w ciepłych pantoflach, siadłem sobie przy ogniu, aby myśleć o Elianie, jak mnie o to prosiła, z intensywnością, która zaczęła słabnąć o wpół do jedenastej. Powiedz jej, proszę cię, kuzynko, że byłem! ściśle posłuszny jej śmiałemu żądaniu. Myślę, że będzie rada.
Pani de Mortemart pękała ze śmiechu, a p. de Charlus wtórował jej.
— A jutro — dodała, nie myśląc o tem że już przekroczyła, i to grubo, czas, do którego miała prawo — czy będziesz u kuzynów La Rochefoucauld?
— Och, niepodobieństwo! Zaprosili mnie, i ciebie, jak widzę, na rzecz najniemożliwszą do pojęcia i do wykonania, a która się zwie, jeśli mam wierzyć zaproszeniu: „Herbata tańcująca“. Uchodziłem za młodu za bardzo zręcznego, ale wątpię, czy byłbym zdolny bez szwanku dla przyzwoitości pić herbatę tańcując. Otóż nigdy nie lubiłem jeść ani