kiedy igła ze swojem złotem uszkiem dociągnęła już wózek jej dłoni aż do końca, aż do samego końca obrębu, Monella poczuła się nazbyt zmęczona białą drogą płótna, po której biegły jej ręce. Pewnie chciała zawsze się bawić. A dziecko nie znało tajemnicy zabawy wiecznej. Może zapragnęła nareszcie zobaczyć, co się kryje za ścianą ślepą, której oczy, oddawna zawarte były cementem. I powróci. Zamiast powiedzieć: »do widzenia, czekaj mnie, bądź grzeczne« , żeby nasłuchiwało odgłosu kroków na korytarzach i zgrzytu klucza w zamku, odeszła bez słowa i wróci niespodzianie; i położy mu dwie ciepłe dłonie na oczach — o tak — i zawoła kuku! głosem ptaszka, co wraca do gniazda.
Przypomniało sobie pierwszy dzień, kiedy ją ujrzało skaczącą nakształt białego płomyka trzęsionego śmiechem. A oczy jej były jak woda, po której błądzą myśli niby cienie roślin. Tam na zakręcie drogi zjawiła się prosta i dobra. Roześmiała się długim wybuchem śmiechu, podobnym do przerywanych drżeń kryształowego dzwonka. Był zmierzch zimowy i mgła; tak
Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.