Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

się to zaczęło. Taki sam wieczór, to samo otoczenie, ten sam gwar w uszach: rok inny i czekanie. Dziecko przypominało sobie wszystko coraz dokładniej. Wszystko było jak wtedy — pierwszy raz. Tylko ono czekało: czyż tego już nie dość, by wróciła. I wyciągało swą biedną małą rączkę poprzez mgły.
Tym razem jednak Monella nie wróciła. Żaden śmieszek nie zadrżał we mgle. Była daleko i już nie pamiętała wieczoru tego ni roku. Choć kto wie? Może wśliznęła się nocą do niezamieszkałego pokoiku i czekała za drzwiami ze drżeniem słodkiem. Dziecko cichutko poszło tam, by ją schwycić. Ale jej już nie było. Wróci — o tak — wróci. Innym dzieciom dała już dosyć szczęścia. Teraz kolej na nie. Dziecko usłyszało zda się głosik figlarny, co szeptał: »Jestem dziś grzeczna«. Słówko krótkie, dalekie, zatarte, jak stara echowa barwa, zużyta wspomnieniem.
Dziecko usiadło cierpliwe. Tam stało małe plecione krzesełko jeszcze prawie z odbiciem jej ciała i stołeczek ulubiony, i lalka tem milsza, że rozbita i ostatnia uszyta przez nią ko-