szulka, koszulka, »co się nazywała Monella«, sztywna, nieco wydęta, czekająca pani.
Wszystkie drobiazgi w pokoju czekały. Stolik od roboty był otwarty. Centymetr w okrągłem pudełku wyciągał długi zielony język przebity kółkiem. Rozłożone płótno chustek podnosiło się jak małe wzgórki białe, końce igieł sterczały jak lance czatowników. Drobny stalowy naparstek zdawał się porzuconym hełmem Nożyczki otwierały paszczę jak błyszczący smok. Wszystko czekało śpiące. Mały wózek jej dłoni nie sunął już zręczny i ruchliwy, rozlewając na cały ten zaczarowany światek swego dobroczynnego ciepła. Cały mały zaklęty zamek pracy spał. Dziecko ufało. Drzwi oto otworzą się cichutko; uśmiechnięty płomyk podleci; białe wzgórki wygładzą się; cienkie lance dźwiękną; hełm odnajdzie swą różową głowę; smok błyszczący kłapnie znów gwałtownie paszczą, a mały wózek będzie sunął wszędzie, i głos zatarty wspomnieniem powie: »jestem dziś grzeczna«. — Czyż cuda nie dzieją się dwukrotnie?