sząc zwolna. Nieco przed świtem skrzypnęły zawiasy z brzękiem łańcuchów i przez otwarte wrota śluzy barka popłynęła dalej, ciągniona przez ciężko dyszący holowiec. Kiedy w okrągłych szybkach odbiły się pierwsze czerwone chmury wschodnie, barka minęła już ponurą wieś, gdzie wiatr wyje nad pokrzywami.
Indyanina i Mahot obudził głos szczebiotliwy i miękki niby mówiącej fletni i lekkie stukanie w szyby.
— Wróblom było zimno tej nocy, stary, odezwał się Mahot.
— Nie, odpowiedział Indyanin, to wróbliczka; mała ze śluz. Słowo daję, — jest.
Nie mogli się wstrzymać od uśmiechu. Dziewczynka była różowa od świtu i mówiła swoim śpiewnym głosikiem.
— Pozwoliliście mi przyjść jutro rano. Jest jutro rano. Jadę z wami w słońce.
— W słońce? spytał Mahot.
— Tak, ciągnęła. Ja wiem. Tam są muchy zielone i muchy niebieskie, co świecą w nocy; tam są ptaki duże jak paznokieć, co żyją na kwiatach; tam winogrona pną się po
Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.