Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

środku. Dałabym dobrą ziemię, a potem trawę, a potem róże, a potem kwiaty czerwone, co się zamykają w nocy i cudne ptaszki: słowiki, dzwońce i czeczotki do gadania. Tatuś nie pozwolił. Tatuś powiedział, że to walałoby dom i byłaby wilgoć. Więc nie chciałam wilgoci. Więc przyszłam do was, żeby pojechać tam.
Galar płynął spokojnie; na brzegach kanału drzewa uciekały szeregami. Śluzy zostały daleko. Nie można było wracać. Holowiec świstał na przedzie.
— Ale ty nic nie zobaczysz, rzekł Mahot. Nie płyniemy na morze. Nigdy nie znajdziemy twoich much, ani żab, ani ptaków. Będzie trochę więcej słońca, to wszystko, Indyanin, prawda?
— Oczywiście, odrzekł.
— Oczywiście? powtórzyła dziewczynka. Kłamcy! Już ja dobrze wiem. No!
Indyanin wzruszył ramionami.
— W każdym razie nie trzeba umierać z głodu, zadecydował, chodźmy zjeść zupę Bareczko.
Zostało jej to imię. Przez kanały szare i zie-