Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.
DZIKA.

Ojciec Buchette’y prowadził ją z sobą do lasu od samego rana, gdzie cichutko siedziała, kiedy on rąbał drzewa. Buchette patrzała, jak siekiera powoli wgłębia się, odłupując zrazu cienkie drzazgi kory; często szare mchy upadały jej aż na twarz. »Baczność«! krzyczał ojciec Buchette’y, kiedy drzewo chyliło się z głuchym, podziemnym trzaskiem. Potem robiło jej się trochę smutno przed długim potworem, leżącym na wyrębie z gałęziami martwemi i zranionym pniem. Wieczorami smolarnie rozpalały się w mroku czerwonym kręgiem. Buchette pamiętała godzinę, kiedy należało otworzyć pleciony z situ koszyk, by podać ojcu kamienny dzbanek i kromkę czarnego chleba. Kładł się wtedy między rozłożyste, zwalone gałęzie i żuł powoli. Buchette jadła swą zupę po powrocie. Biegała naokoło znaczonych drzew a jeżeli ojciec nie