Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ona może upadła między złe liście co farbują, pomyślała Buchette.
I odważnie przebywszy wielkie, zjeżone paprocie, pełne tarnin i porostów, zbliżyła się do dziwnej postaci. Małe zielonawe ramionka wyciągnęły się ku niej poprzez zwiędłe krzewy.
— Ona jest podobna do mnie, pomyślała Buchette, tylko ma śmieszną cerę.
Zielone, rozpłakane stworzenie było nawpół odziane rodzajem tuniki uszytej z liści. Była to istotnie dziewczynka o cerze dzikiej rośliny. Buchette myślała, że ma nogi wrośnięte w ziemię, ale poruszała niemi bardzo zręcznie.
Buchette pogłaskała jej włosy i wzięła ją za rękę. Dała się uprowadzić, płacząc ciągle. Zdawało się, że nie umie mówić.
— Jezus Marya! Zielona dyablica! krzyknął ojciec Buchette’y, kiedy ją zobaczył.
Zkąd przychodzisz mała i dlaczego jesteś zielona. Czy nie umiesz odpowiedzieć?
Nie można było dowiedzieć się nawet, czy słyszała. »Może jest głodna«? zapytał. I podał jej chleb i dzbanek. Obracała chleb w ręku, i rzu-