Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

niasz swoją złą twarzą. Niedobra, idź sobie! zostaw nas! Wreszcie zakryła zwierciadło białą cienką zasłoną. Przybijając ostatni gwoździk, podniosła jeden róg i rzekła:. »Do widzenia Ilzo«.
Pomimo tego narzeczony zdawał się być znużonym. »Nie kocha mnie już — myślała Ilza, — nie przychodzi, jestem taka sama, sama. Gdzież tamta Ilza. Czyżby odeszła z nim?« Rozcięła nieco płótno małemi złotemi nożyczkami, by zajrzeć w głąb. Zwierciadło było powleczone białą mgłą.
»Odeszła«, pomyślała Ilza.
»Trzeba, postanowiła, być bardzo cierpliwą. Tamta Ilza będzie smutną i zazdrosną. Mój ukochany wróci. Trzeba umieć czekać«.
Co dzień rano zdało jej się w pół-śnie, że widzi tę głowę na poduszce koło swojej twarzy. »Oh, kochanku mój — szeptała, — więc wróciłeś. Jak się masz, jak się masz ukochany«. Wyciągała rękę i dotykała zimnych płócien. »Trzeba — myślała znowu, — być bardzo cierpliwą«.
Długo czekała powrotu kochanka. Cierpliwość jej rozpłynęła się w łzach. Wilgotna mgła przesła-