Strona:Marcel Schwob - Księga Monelli.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

niała jej oczy. Mokre bruzdy zorały policzki. Cała twarz rysowała się i żłobiła. Każdy dzień, każdy miesiąc, każdy rok ciężył nad nią coraz boleśniej.
»O ukochany — rzekła Ilza, — zwątpiłam o tobie«.
Rozcięła białe płótno na powierzchni lustra, a w bladej ramie ukazało się zwierciadło pełne czarnych plam. Szyba lustrzana poryta była jasnemi bruzdami, a w miejscach gdzie srebrzysty spód odpadał od szkła, widać było mroczne jeziora.
Tamta Ilza zjawiła się w głębi zwierciadła tak, jak i Ilza ubrana czarno, z wychudłą twarzą, dziwacznie pomarszczoną plamami szkła, które odbija i w czarnej próżni. Zwierciadło zdawało się płakać.
»Jesteś smutna jak ja«, rzekła Ilza.
Pani ze zwierciadła zapłakała. Ilza pocałowała ją i rzekła: »Dobranoc, biedna Ilzo«.
Lecz wchodząc do sypialni z lampą w ręku Ilza zdziwiła się: bo z lampą w ręku szła ku niej tamta Ilza, patrząca smutnie. Ilza podniosła lampę ponad głowę i usiadła na łożu. I tamta