nii, czyli nauce o duchach, ogłaszane w „Orędowniku“. Przyprowadził go na salę Marcinkowski, katedra była kobiercami przystrojona, całe zebranie uroczyście usposobione, ale wypadek rzeczy nie świetny.
Że mało co z tego pamiętam, nie dziw się, bo już lat czterdzieści trzy z okładem minęło; ile mi się jednak marzy, były to jakieś filozoficzno-poetyczno-polityczne rozmyślania, tyczące się naszego położenia i naszego stanowiska wśród innych narodów, które w ogóle niesmaku publiczności nabawiły, z powodu potrącenia uczuć patryotycznych i niezręcznych wzmianek o królach pruskich.
Nazajutrz poznałem się z Trentowskim u Marcinkowskiego; był widocznie, jak to mówią, zbity niepowodzeniem swojem i przyznawał, iż powinien był wpierw przypatrzeć się dobrze podłodze, po któréj miał stąpać. Niedługo bawił w Poznaniu, zkąd go policya wypędziła, ale miałem sposobność być z nim kilka razy w towarzystwie. Na pierwszy rzut oka, postacią i ruchami, robił wrażenie pastora wiejskiego; w rozmowie jednak dłuższej, ożywiony, różnostronny, zajmujący, objawiał pewną serdeczność i młodzieńcze zapały; znać było, że to człowiek nie pospolity. O jego grubych dziełach filozoficznych: Chowannie, Myślini, Cybernetyce, w których wystąpił z nową jakąś filozofią słowiańską, a które zapadły teraz w pomrokę zapomnienia, równie jak i nowo ukute przez niego wyrazy, rozprawiać tutaj nie mogę, dodam ci jednak o Trentowskim, że to był człowiek, któremu się bogini fortuna zawsze tyłem odwracała.
Jedynym niemal dochodem jego były książki, które pisał, a co książki u nas przynoszą, mianowicie mądre, wiedzą bogowie. Mimo zdolności swoich, ustawicznéj pracy i płodności niezwyczajnéj, całe życie przepędził na
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.