Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

i zrywała się z siedzeń, a będący koło mego ojca znajomy nam pastor Ahner, także muzykalny, wołał w zapale: das ist ja der Teufel und nicht Paganini!
Kilkanaście lat po Kątskich wystąpili na sali bazarowéj podobni do nich bracia Wieniawscy; starszy skrzypek, młodszy fortepianista. Były to wówczas jeszcze bardzo młode chłopcy, którzy zaczęli co dopiero jeździć po świecie pod opieką mamy. Zyskali sobie aplauz powszechny, na który ze wszech miar zasługiwali; wszakże starszy przewyższał o wiele młodszego talentem i biegłością. Od nas puścili się daléj na zachód, gdzie jeszcze nie byli znani. Dopóki opieka mamy czuwała nad nimi, szło wszystko dobrze, zbierały się sukcesa i pieniądze, lecz gdy owa opieka ustała, puścił się starszy, od natury burzliwym obdarzony temperamentem, zwyczajnym torem artystów i używał owych niebezpiecznych trzech ile się zmieściło. Usłyszeliśmy go znowu tutaj na bazarowéj sali temu lat, zdaje mi się, dziewięć czy dziesięć; talent nie ucierpiał, nawet się rozwinął, ale duch i ciało były skołatane; to też wkrótce potem dokonał przedwcześnie żywota wśród smutnych, jak mówiono, okoliczności, gdzieś tam w głębi Rosyi. Młodszy rozważniéj sobie postąpiwszy, żyje dotychczas i zajmuje podobno zaszczytne stanowisko dyrektora czy profesora w konserwatoryum brukselskiem.
O jednym jeszcze artyście naszym, który tu występował, to jest o Stanisławie Szczepanowskim, wspomnieć ci muszę, zwłaszcza iż nas łączyła dość bliska znajomość. Spotkałem się z nim i z młodszym jego bratem Władysławem po raz pierwszy roku czterdziestego drugiego w Paryżu, gdzieśmy się dość często widywali. Pochodzili oni z Galicyi, a ród ich, jak twierdzili, jest ten sam, który wydał niegdyś świętego