Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

miętam; dał kilka koncertów w Bazarze, sam i z żoną, którą pozostawiwszy tu potem przez czas niejaki, próbował szczęścia w innych stronach. Ale rzecz wkrótce zaczęła iść koszlawo; pani Szczepanowska wróciła z małym synkiem do rodziców, a nasz artysta do Galicyi, zkąd podobno wyjeżdżał koncertować do innych krain austryackich, do Rosyi i Rumunii, grając nie tylko na gitarze lecz i na basetli, z którą już i w Poznaniu występował. Na tym drugim instrumencie grał sobie jak biegły dyletant, ale nie dorównał drugiemu takiemu basetlowemu naturaliście, któregośmy także tu w Bazarze słyszeli, Kossowskiemu, byłemu obywatelowi z Królestwa, bardzo sympatycznéj osobistości.
Oboje Szczepanowscy już nie żyją, jak słyszałem; umarł także dość dawno brat Stanisława, Władysław, całkiem doń niepodobny. Wstrzemięźliwy i oględny w życiu, myślący o sobie, przytem rzutki, dążył zawsze do jakiegoś celu, chociaż cel ten zmieniał, a mając trochę żyłki spekulacyjnéj, powiedział sobie, przybywszy do Francyi, że trzeba coś robić i coś umieć, aby dojść do czegoś.
Wstąpił zatem do Ecole des ponts et chaussées i kształcił się na inżyniera cywilnego. Gdy go poznałem w Paryżu, sposobił się do egzaminu i obok tego obmyślał jakiś nowy przyrząd ku ulepszeniu wagonów, czy lokomotyw, tego już dobrze nie pamiętam; ale biedak był chory, cierpiący na płuca i bardzo mizernie wyglądał.
Wyjeżdżając z Paryża poszedłem się z nim pożegnać, i takie zrobił na mnie wrażenie, iż do towarzyszącego mi w tych odwiedzinach emigranta Kalinowskiego powiedziałem, gdyśmy wychodzili: „No, tego też niezadługo na père Lachaise wywieziecie!“ Możesz więc sobie wystawić, panie Ludwiku, jakie było zdziwie-