Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

rodzin wymarło, zubożało, zmarniało, jakże się zmieniły usposobienia i okoliczności zewnętrzne!
Tłumnie zjeżdżano ze wsi na karnawał do Poznania, nie potrzeba było szczególnych okoliczności i szczególnych zawezwań. Mamom chciało się pokazać córki, córkom chciało się tańca i męża, kawaleryi chciało się bawić w rozmaity sposób; stara to to piosenka! Tańczono tu na sali co drugą noc przynajmniéj, a kończyły się tańce zwykle tak zwanym kawalerskim balem, z którego szumnéj wieczerzy tak zwana fagaserya najwięcéj korzystała. Świadkom owych tańców, znającym publiczność, byłoby się zaraz nasunęło spostrzeżenie, iż na téj saméj podłodze, przy tych samych dźwiękach, wirowały właściwie dwa odrębne światy, każdy dla siebie, nie mieszając się wcale, wiejski i miejski, ogółem w zgodzie z sobą.
Późniéj też tak bywało i teraz, jak słyszę jest nie inaczéj. Najświetniejszy bal czterdziestego piątego roku pamiętam maskowy. Sala była przepełniona, najrozmaitsze maski, niektóre, bardzo kosztowne, roiły się i zagadywały się nawzajem, a bardzo piękną niespodziankę sprawiło pojawienie się kadryla Krakowiaków, a szczególnie około dwudziestu par debarderów, których nader gustowne ubiory, podług paryzkich, wzorów ułożyła pani Kozłowska z Warszawy, właścicielka znacznego handlu mód i bławatów, będąca wówczas wyrocznią pań naszych.
Najweselsze były jednak dwa ostatnie bale czterdziestego szóstego roku. Cała młodzież, wciągnięta do spisku, który miał niezadługo wybuchnąć, w przekonaniu, że może po raz ostatni tańczy, korzystała z chwili ile mogła, zachęcana przez fanatyków spiskowych: Edwarda Dembowskiego i Wiktora Kurnatowskiego, który przedtem nigdy na balach nie bywał, a najsilniéj ze