Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

każdéj sposobności pewne współczucie, dla tego Niemcy nie bardzo go lubili. Brat Colomba, który, w pierwszych czasach po okupacyi, był tutaj w rejencyi prezesem czy wyższym radzcą, żył z Polakami w ścisłych stosunkach towarzyskich, tak iż syn jego, którego dobrze znałem, zupełnie się spolszczył i za Polaka uważał.

Przejdźmy teraz na tak zwaną Wilhelmowską ulicę, którą dawniéj długo, nawet jeszcze po trzydziestym roku, Aleą zwano, a która przez wiele lat, gdy odpowiednich do przechodzenia się dróg na okół miasta nie było, stanowiła główne miejsce przechadzki dla mieszkańców, osobliwie, jak i dzisiaj, w dniach szabasu dla płci pięknéj żydowskiego rodu. Założona za pierwszéj pruskiéj okupacyi, poza obrębem dawnego miasta, miała zaraz z początku, w środku, ów potrójny ganek wysadzony drzewami, których rzędy wewnętrzne składały się z kasztanów, zewnętrzne zaś z wysokich topoli włoskich, w owym czasie po ogrodach i drogach bardzo rozpowszechnionych, ściągających jednak latem legiony gąsienic, pająków i białych motyli; dla tego je też po roku trzydziestym piątym, w przeciągu kilku lat, wszystkie pościnano. Szereg domów, po obudwóch stronach téj ulicy, bardzo był przerywany, i to przez długi czas. Po stronie poczty, która się mieściła przez wiele lat w jednopiętrowéj i niepozornéj kamieniczce narożnéj, nie było, od Podgórnéj aż do Fryderykowskiéj ulicy, żadnej przerwy, ale miejsce teraźniejszego hotelu francuzkiego zajmowała mała kamienica grubego rotmistrza Knüffki, który w niéj przyszedł do znacznego majątku jako posthalter, tj. przedsiębiorca koni pocztowych. Od czasu rozpowszechnienia się kolei żelaznych, ten rodzaj ludzi, dawniéj bardzo ważny i w ogóle zamożny, prawie już wyginął.