Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

się goście, bo starosta pragnął towarzystwa, a nawet go potrzebował, nie mogąc, w nieszczęśliwem położeniu swojem, prócz rozmowy, innéj mieć rozrywki, albowiem w bardzo młodym wieku stracił wzrok zupełnie przez srogą ospę.
Wysokiego wzrostu, dość otyły, zwykle w długim granatowym surducie, miał zawsze oczy przewiązane szeroką białą chustką, jak gdyby grał w ciuciubabkę. Mimo swego kalectwa, był wesołego humoru, dowcipny i bystrego umysłu; zgadywał z łatwością rzeczy, których widzieć nie mógł i rozprawiał o nich jak gdyby je widział. Biegłym będąc w prawie i finansowych obrotach, procesa swoje sam prowadził i sam kierował sprawami rozległego majątku, rozporządzając najdrobniejsze szczegóły, a główni urzędnicy w dobrach miłosławskich, z których pamiętam jeszcze Robowskiego, Głogowskiego i Wiesego, przychodzili co wieczór do niego na naradę. Konie bardzo lubił i czasami kazał je sobie przed dwór przyprowadzać, dotykał rękoma po całym ciele i oceniał trafnie ich przymioty i wady; szczególniejszą zaś miał odrazę do much; wołał na głos, gdy je w bliskości poczuł, a mnie nazywał wpuścimuchą, bo wchodząc lub wychodząc, jak wszystkie dzieciaki, drzwi nie zamykałem.
Umarł starosta dwudziestego piątego, czy szóstego roku zostawiając trzech synów: Macieja, Ignacego, Seweryna i jedną córkę, Anielę, najmłodsze dziecko. Z panną Anielą, dwa lub trzy lata starszą odemnie, bawiłem się często i goniłem po ogrodzie miłosławskim i w Poznaniu po placu przed dworem na Grobli; przypominam sobie nawet, że mnie pewnego razu, z pomocą swéj kuzynki, panny Konstancyi Mycielskiéj, mocno wybiła, tak że na mój krzyk nadbiegł i pomścił mnie w bliskości będący pan Ignacy. Późniéj, po kilku latach