Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

świadczył niejednemu z nas znaczną przysługę; między innemi przyczynił się najbardziéj do tego, że wydalonych czterdziestego szóstego roku z gimnazyum Maryi Magdaleny trzech młodych profesorów rząd na miejsca przywrócił.
Po ciężkiéj cholerze, która sześćdziesiątego drugiego roku Poznań nawiedziła i strasznie przerzedziła biedę naszą w dolnych częściach miasta, litując się nad znaczną liczbą pozostałych bez rodziców dzieci, pospieszył Maciéj Mielżyński, na wezwanie ks. kanonika Brzezińskiego i ks. dr. Prusinowskiego, niebawem z pomocą i przyłożył się w nie małéj mierze do urządzenia i wyposażenia domu przytułku dla sierót pocholerycznych, który to zakład do dziś dnia utrzymał się na Śródce przy kościele Filipinów.
W tem ciągiem krzątaniu się około spraw publicznych, w różnorodnych usługach wyświadczanych z wszelką gotowością pojedyńczym osobom wytrwał aż do końca, mimo licznych i przykrych zawodów, których doznał nieraz. Wypełnianie tego co uważał za rzecz ludzkości lub obowiązek narodowy było dlań koniecznością moralną i przynosiło niejaką ulgę w ciężkich klęskach prywatnych. Przedwczesna śmierć ukochanéj żony, któréj strata była dlań stratą wszelkiego uroku i pociechy w życiu, pomnożyła liczbę jego obowiązków i zatrudnień; musiał córkom i nieletnim dzieciom zastąpić matkę, a czynił to tak troskliwie, iż nieraz musiałem podziwiać drobnostkową nawet dbałość i uwagę, z jaką starał się zaradzać ich materyalnym i moralnym potrzebom. Śmierć Marcinkowskiego zadała niemal równie ciężki cios jego sercu. Wiedzieli obadwaj od marca czterdziestego szóstego roku, że to niebawem nastąpi; odpychał jednak pan Maciéj tę myśl od siebie i łudził się nadzieją, iż choroba, jak już raz poprzednio, złagodnieje na czas niejaki;