mirza. Wyszedłem ucieszony, ani mi przez myśl nie przeszło, że go już więcéj nie zobaczę.
Otóż następnéj zimy, krzątając się, mimo prośb córki, w lekkiem ubraniu około gospodarstwa, naraził się po raz trzeci na toż samo cierpienie, którego gwałtowności pokonać nie mógł osłabiony już poprzednio organizm. Umarł czwartego marca siedmdziesiątego roku, a Bóg mu oszczędził doczekania się pogromu Francyi i jego srogich dla nas następstw.
Nieco obszerniéj, panie Ludwiku, chociaż jeszcze bardzo niedokładnie, opowiadałem ci o Macieju Mielżyńskim, bo przypominać go sobie i mówić o nim nie mała, mimo żalu, dla mnie przyjemność, a przytem pragnę, żeby każdy z was młodych znał i cenił zacnych i rzadkich ludzi, którzy tu między nami dla dobra publicznego pracowali, a życie ich brał sobie za wzór.
Zanim teraz pójdziem daléj, panie Ludwiku, muszę ci jeszcze wspomnieć o jednym z dobrych moich znajomych, który lat przeszło dziesięć przeżył w dolnem mieszkaniu tego domu, zwłaszcza iż podobnych u nas ludzi nie często się spotka. Był nim młody człowiek z Litwy rodem, mający tu u nas nazwisko Wiktora Kurnatowskiego. Pochodzenie, którego się zresztą nie zapierał, poznał zaraz każdy z jego mowy; czy zaś w istocie Kurnatowskim się nazywał, wątpiono dość powszechnie, a wiedzieli pewnie tylko pan Maciej i Marcinkowski, których zresztą o to nigdy nie pytałem. Zdaje się, że był w Wilnie na uniwersytecie, gdy w trzydziestym pierwszym roku Polacy wkroczyli na Litwę, że się przedarł do korpusu jen. Chłapowskiego i że się takim sposobem spotkał i zapoznał z Mielżyńskimi, którzy go, po przejściu do Prus, wzięli pod swą opiekę. Trzydziestego piątego roku, jak mi się zdaje, pojawił się w Chobienicach i wkrótce potem przybył do Poznania, albowiem
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.