dział w cukierni, winiarni lub piwiarni, zwykle na uboczu, nie zbliżając się do towarzystw. Cichy i małomówny, patrzący naokół jakoby ze zdziwieniem przez swoje złote okulary, miał jednak pewne artystyczne skłonności; chętnie rysował i nieźle mu się czasem udawały wierne przeróbki z wzorów; ponieważ jednak nie odbył w tym zawodzie nigdy normalnéj nauki, dla tego oryginalne jego próby niezbyt świetnie wypadły, a przekonać się o tem możesz, panie Ludwiku, biorąc do ręki pierwsze roczniki „Przyjaciela ludu“, w których niejeden znajdziesz utwór Mielcarzewicza. Teraz może Andrioli ręce by nad niemi załamał, ale wtenczas byliśmy bardzo zadowoleni patrząc na te krzywe buzie i koszlawe nóżki figurek pana Teofila.
Ze Słupeckim poznałem się po roku czterdziestym; chociaż dość często go widywałem i byliśmy z sobą w najlepszéj, jak to mówią, komitywie, nie znam jego początków i nigdy go się o nie nie pytałem; zdaje mi się jednak, iż, w młodym jeszcze wieku, odbywszy wojnę listopadową, siedział dłuższy czas na wsi, ożenił się i zajmował gospodarstwem, a gdy to jakoś krzywo poszło, sprowadził się do Poznania i przyczepił do landszafty. Otóż ten Słupecki, człek niski, chudy, zwinny, z miłą i ruchliwą fizionomią, gęstym i wcześnie siwym włosem był przez kilka lat jedną z wydatnych w mieście i lubionych powszechnie osobistości. Wszędzie go było można spotkać: na zabawach, obradach, w towarzystwach wszystkich znał, ze wszystkimi się witał, a chociaż biedak nieraz w domu djabła ciągnął za ogon, nie psuło mu to na długo humoru, rozweselał się prędko. Często przybierał między ludźmi minę poważną i tajemniczą, ale mówił bardzo chętnie i żywo; w opowiadaniach niewyczerpany, osobliwie o szczegółach i osobach kampanii, występował na zebraniach, obiadach, wieczerzach zawsze
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.