miał śp. Hipolit Cegielski na obchodzie dwudziestéj piątéj rocznicy założenia Towarzystwa Pomocy Naukowéj.[1] Pierwszy raz widziałem go, będąc małym chłopcem, w roku, w którym praktykę rozpoczął, gdy przyszedł do nas szczepić ospę méj siostrze. Zadanie swoje lekarskie pojął on od początku samego inaczéj niż ówcześni jego koledzy, którzy w ogóle tylko majętniejszym pacyentom służąc, świetnie na tem wychodzili; było ich bowiem jeszcze nie wielu, prawie sami Niemcy, a lekarzom płacono wtenczas sowicie, nieraz zbytkownie.
Marcinkowski, urodzony na Ś. Wojciechu w skromnym domeczku przed kilkunastu laty zniesionym, syn niezamożnego szynkarza, zawdzięczając swoje wykształcenie głównie własnéj pracy i zabiegliwości, zajął się od razu mizeryą naszą i stał się w krótkim czasie opiekunem i dobrodziejem biednych. Co zarobił u dobrze miennych, to rozdawał tam, gdzie była istotna potrzeba, a gdy sam nie miał, brał w rekwizycyą przyjaciół i znajomych. Przybył mu niebawem w pomoc, pod tym względem, kolega i powiernik dr. Schneider, który, mimo niemieckiego pochodzenia, zżył się ściśle ze społeczeństwem polskiem, zwłaszcza że wtenczas nie było jeszcze chińskiego muru między narodowościami. Obadwaj leczyli i wspierali na przedmieściach, po sklepach i poddaszach, ale ta spółka dobroczynna nie długo trwała, bo dr. Schneider zapadł na tyfus gwałtowny i umarł, mimo starań i wysiłków Marcinkowskiego, który dnie i noce przy łóżku jego siedział, a nad zgonem płakał jak dziecko.
Wszakże nie tylko pod względem lekarskim i humanitarnym zajął Marcinkowski od razu wybitne stanowisko w naszem społeczeństwie; nie tylko późniéj młodzi lekarze dążyli regularnie do jego mieszkania, jak do
- ↑ Przemowa jest dostępna w Wikiźródłach: Życie i zasługi doktora Karola Marcinkowskiego