ładną panienką, któréj sympatyczną osobistość każdy z nas starych Poznańczyków ma pewno jeszcze w miłéj pamięci.
Znów tu, panie Ludwiku, pozwolę sobie maleńki epizodzik. Otóż mieszkali owemi czasy, na Garbarach w domu Fiałkowskiego, starzy państwo Sommerowie. Jegomość niski, gruby, siwy z wielkiemi zdziwionemi oczyma, był Niemiec, urzędnik przy sądzie czy rejencyi, lecz co do uczuć i mowy spolszczał prawie zupełnie pod wpływem żony, bodajnie z Warszawy pochodzącej, dość otyłéj, ale zwinnéj i wesoło patrzącéj pani. Latem można ich było oboje niemal codzień spotkać na przechadzce ku Dębinie, z dwoma udatnemi córeczkami, które, za czasów moich prymanerskich, były ozdobą wieczorków i balików.
Młodsza z nich, panna Aniela, wyszła za Grzegorza Jankowskiego, lecz umarła w pierwszym zaraz roku małżeństwa, a śmierć jéj tak wczesna sprawiła na wszystkich znajomych bardzo bolesne wrażenie, zwłaszcza iż jéj towarzyszyły straszliwe cierpienia. Pan Grzegórz, tem nieszczęściem do żywego dotknięty, zniechęcił się do miasta, wyprzedał co miał i na wezwanie siostry, która krótko przedtem owdowiała i pomocy jego potrzebowała, przesiedlił się na wieś. Przeżył on tam podobno jeszcze dwie drugie żony i lat temu kilkanaście poszedł także za niemi na spoczynek wieczny; więcéj nic ci już o nim nie powiem, bo odkąd z Poznania wyjechał, oczy go moje nie widziały.
Brat jego stryjeczny, z Butelskiéj ulicy, ile pamiętam, Franciszek, był w niższéj klasie od nas, znałem go jednak i wiem, że umysł miał żywszy i pojętny, po polsku dość zręcznie wypisać się potrafił, a żarty i dowcipki bardzo lubił. W szkołach jeszcze zapadł na
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.