Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

najmniéj nie opływał w dostatki, cieszył się jednak zwykle swobodnym humorem i, jak mi wiadomo, nieraz biedniejszych jeszcze wspomagał. Znał się niemal z wszystkimi z miasta i ze wsi, lubił rozprawiać, szczególnie przy czemsiś mokrem, lecz wilgoci nie nadużywał; najchętniéj, rozumie się, rozprawiał o wojnie, przebytych potyczkach i kolegach wojskowych, a ponieważ był starym kawalerem, słodził sobie samotność domową licznem towarzystwem różnorodnego ptastwa, które z dobroci serca troskliwie pielęgnował.
Wiele bliższym od wszystkich poprzednich urzędników landszaftowych był mi Aleksander Mendych, który, po trzydziestym pierwszym roku, przez lat kilkanaście należał do osób w społeczeństwie naszem bardzo czynnych i wpływowych. Mało już kto ze starych nawet ludzi o nim pamięta, tém chętniéj poczuwam się do obowiązku wspomnienia ci tu o nim, choć w kilku słowach. O jego familijnych stosunkach nigdy z nim nie mówiłem. Ojciec jego, jak mi tam kiedyś powiadano, miał tutaj handel drzewa i umarł dość wcześnie, ale musiał pozostawić jakieś zasoby, gdyż Aleksander skończył szkoły tutejsze rok czy dwa przed Libeltem, słuchał prawa i pracował jako auskultator przy sądzie krotoszyńskim, gdzie go powstanie listopadowe zaskoczyło. Pospieszył natychmiast za granicę, zaciągnął się do artyleryi, zdaje mi się do bateryi majora Piętki, i przebył w niéj całą wojnę, dosłużywszy się krzyża i stopnia porucznika. Gdy się tam wszystko skończyło, mimo wielkiéj chęci emigrowania, jak mi mówił, wrócić musiał do kraju, bo go stosunki familijne do tego zmuszały; dostał się do landszafty i tam pracował aż do śmierci jako sekretarz. Był to człowiek rzadkiéj prawości charakteru, jasnego rozumu, prawdziwy i otwarty w mowie, a przedewszystkiem gorliwy patryota, którego, prócz naszych