Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

pełnego przekonania. Niebawem jednak zrozumiałem co zaszło w jego duszy; sprawiły ten zwrot niezawodnie spotęgowana w tak uroczystéj chwili miłość narodu, pamięć jego przeszłości, a nadewszystko owe znane ci, krótko przedtem przeciw nam uchwalone środki; nie chciał Chlebowski odbywać ostatniéj drogi i leżeć wiecznie na błoniach spoczynku z tymi, którzy teraz wobec nas jednę tylko myśl mają i jedno pragnienie, ut deleatur Carthago.
Prócz wymienionych już, panie Ludwiku, pamiętam jeszcze kilku innych współrodaków naszych urzędujących w tym budynku: pana Jażdzewskiego, którego znałem tylko z widzenia, Krąkowskiego, kolegę szkolnego, żyjącego jeszcze, który, mimo skołatanego już zdrowia, zawiadywał późniéj przez lat kilka kasą Towarzystwa Pomocy Naukowéj i z rzadką sumiennością mozolną jéj rachunkowość załatwiał; wreszcie dwóch Lekszyckich, braci stryjecznych. O żyjących dotąd nie mówię, panie Ludwiku, bo spotkać ich możesz i sam sobie o nich zrobić wyobrażenie, dla tego ani o p. Kajetanie Buchowskim, który także lat kilka urzędował w landszafcie, nic ci nie powiem, ani o panu Rejewskim, ni też o Józefie Lekszyckim, chociaż ten między trudniącymi się przeszłością naszą poważne zajmuje stanowisko jako gruntowny znawca i badacz archiwów tutejszych. Kuzyn jego, Mieczysław, już dość dawno temu leży sobie za miastem, na cmentarzu św. Małgorzaty obok rodziców, siostry i młodszego brata. Był on mniéj więcéj w moim wieku; przywieźli go tu rodzice około dwódziestego siódmego roku do szkół i oddali pod opiekę babki, u któréj poznaliśmy się jako dziewięcioletnie chłopaki. Otóż ta babka, pani Roërowa, od dawna z moją babką i rodzicami zaprzyjaźniona, była miłym i ciekawym zabytkiem minio-