néj domowości, nic mniéj jak genialną nie była. Znałem ją dobrze, mieszkała tu bowiem długo w Poznaniu i przychodziła często do mojéj matki; wyniósłszy się potem do Szlązka, żyła jeszcze, jak mi się zdaje, lat kilka po czterdziestym roku. Przypominam sobie, że mi raz mówiła, czemu jéj mąż nie długo w Poznaniu bawił na urzędzie. Otóż, podczas karnawału, nie wiem już którego roku, był tu wielki bal maskowy u komenderującego, na który wszystkich znaczniejszych oficerów i urzędników zaproszono. Hoffmann przebrał się za wędrującego Włocha, sprzedającego obrazki, jacy wtenczas wałęsali się po krajach, i rozdawał przystępującym z tłomoczka swego rozmaite rysunki. Cieszył się każdy z tego, co dostał, bo widział w nim dowcipną i złośliwą karykaturę jednego ze znajomych; lecz gdy zaczęto rysuneczki pokazywać sobie nawzajem i odgadywać, przekonano się, iż nikt nie wyszedł na sucho. Die Herrn Collegen i Vorgesetzten bardzo ten żart wzięli za złe, a Hoffmann niebawem zań odpokutował. Wnuczka pani Roërowéj była za panem Lekszyckim, który ostatnią część życia tutaj między nami w Poznaniu przepędził. W młodości urzędował w administracyi za czasów Księstwa Warszawskiego, a potem lat kilkanaście jako landrat powiatu odolanowskiego.
Takich landratów Polaków, wybranych przez obywatelstwo powiatowe, znałem kilku: Bukowieckiego, Twardowskiego, Nosarzewskiego, Zawadzkiego, Sztosa, a przypominam sobie jeszcze jak mówiono o Kurnatowskim, Karczewskim i Wolańskim; o innych nie słyszaszałem. Gdy nam tu, w skutek wypadków trzydziestego roku, przysłano Flottwella na nasze uszczęśliwienie, szybko się z tymi landratami uwinął. Wybory zniesiono; jednych przesadzono poza WKsięstwo, drugich emerytowano; najdłużéj, bo do czterdziestego drugiego roku
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.