Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

wrażenia pierwszéj młodości tkwią silnie w mózgu i przyjemnie wspomnieć o nich czasem przy sposobności.
Tak przeszliśmy szczęśliwie jednę stronę Wilhelmowskiéj ulicy do końca; po drugiéj, przeciwległéj, mało kogo znałem dawnemi czasy, bo w tych kilku kamienicach, które tam stały od rogu Podgórnéj, aż do poczty, mieszkali po większej części Niemcy; żydzi też dopiero późniéj się tam znaleźli, a kramów przed czterdziestym rokiem żadnych na całéj téj ulicy nie pamiętam. Z osób, które mi obcemi nie były i z któremi się czasami spotykałem, przypominam tu sobie najpierw bardzo znaną przez lat wiele poznańską figurę, właściciela téj tutaj kamienicy przy bauku królewskim. Był to adwokat Giersch, Niemiec, ale tutaj urodzony i za czasów jeszcze polskich tutaj wychowany. Mówił po polsku lepiej niż niejeden z nas, a synowie jego, w polskich oddziałach szkół wyższych pomieszczeni, wyglądali za młodu całkiem na Polaków. Nie liczył on się do nas bynajmniéj, ale nie mówił i nie czynił nic nam nieprzyjaznego, a, ile to nie kompromitowało, objawiał uczucia dla nas przychylne. Żona jego, chociaż mało co po polsku rozumiała, należąc tutaj do rozmaitych towarzystw dobroczynnych i robót wspólnych, występowała nieraz, szczerze i otwarcie z prawdą i obroną, ilekroć uczuła, że nam zapał jakiś germański niesłuszność chce wyrządzić. Giersch w finansowych sprawach nie był wspaniałomyślnym, to też zebrał na adwokaturze ładny majątek i na miejscu jednopiętrowego dawniéj domku, wybudował tę piękną trzypiętrową kamienicę, któréj planem, urządzeniem i budowlą zajmował się sam szczegółowo aż do najmniejszych drobnostek i w któréj ogrodzie, z nadmiaru daleko sięgającéj ostrożności, wybudował sobie silnie sklepione schronienie, które, w razie oblężenia Poznania, mogło jego lub potomków ukryć bezpiecznie