rzało się czterdziestego ósmego roku, że powstańcy schwytani i w cytadeli osadzeni, gdy ich wypuszczono, wracali do obozów lub partyi, chociaż przyrzekli, iż do domu wrócą spokojnie. Chwytano ich częstokroć da capo, co bardzo mocno gniewało ojca Steinäckera.
Chciał on więc złemu zaradzić i owych zbiegów naznaczyć tak, iżby się tożsamości wypierać nie mogli. Piętnować gorącem żelazem nie uchodziło jakoś w owym peryodzie powszechnéj wolności; postanowiono więc uciec się do chemii. Wezwano Lippowitza jako znawcę, a on zgotował miksturę z piekielnego kamienia, jak mi się zdaje, którą każdemu schwytanemu smarowano jedno ucho i jednę rękę, aby go przy powtórnem pojmaniu poznać i odpowiednio ukarać. Na własne oczy kilka takich egzemplarzy czarnych łap i uszu widziałem. Ale nie wiele to pomogło, znajdzie się bowiem zawsze „kuglarz na kuglarza“ i na piekielny kamień znalazły się sposoby, a Lippowitz był bardzo zawstydzony, gdy mu kto potem wspomniał o jego cytadelowych malaturach. Parę lat późniéj, zwłaszcza gdy współzawodnicy nastali, a słońce coraz bardziéj tyłem do niego obracać się zaczęło, puścił się Lippowitz innym, wiele pożyteczniejszym zawodem chemicznym, i pierwszy w naszych stronach stworzył fabrykę sztucznych nawozów. Jest to taż sama fabryka, która do dziś dnia tak przyjemną woń rozlewa po szosie jerzyckiéj i która się w ostatnich kilkunastu latach olbrzymio rozwinęła. Kamień jéj węgielny założył Lippowitz, ale stało się tutaj, co się z wszelkiemi zakładami zwykle dzieje: założy Polak lub Niemiec, a żyd potem zagarnie i zysk wyciągnie. Fundator, jeden z tych ludzi zresztą, którym brzytwy nie golą, pierwsze fabryczne budynki i przyrządy cudzym zapewne kapitałem przyprowadziwszy do skutku, niedługo w Jerzycach
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.