Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

wiekował. Raz go tam odwiedziłem; był zniechęcony, schorzały, a wkrótce potem, oddawszy interes w szczęśliwsze ręce, wyprowadził się, jak słyszałem, do Berlina, i nie wiem co się daléj z nim stało.
Lepiéj znacznie poszło bezpośrednim konkurentom, którzy się, parę lat po nim, w Poznaniu osiedlili; trzech ich było niemal równocześnie występujących: Zeuschner, żyjący i zajmujący dotychczas jeszcze w tym zawodzie stanowisko, otóż tu w domu Beelego, a który jest synem czy bratankiem powszechnie znanego i cenionego przed półwiekiem lekarza a mianowicie okulisty w Międrzyrzeczu; daléj Filehne, żydowskiéj narodowości, który, będąc pierwotnie tutaj introligatorem, chwycił się potem fotografowania, a, wyprzedziwszy jeszcze Zeuschnera, przez wiele lat miał pracownię na Fryderykowskiéj ulicy, w tym domu, gdzie teraz pani Mirska. Ten dawno już wyprzągł i żyje sobie spokojnie jako kapitalista, kupiwszy i przebudowawszy ów dom, który do starego profesora Müllera dawniéj należał. Trzecim wreszcie był ów Engelmann, wspomniany chwilkę temu, który mnie właściwie na te fotograficzno-chemiczne manowce sprowadził. Pochodził on także z semickiego szczepu i przeniósł się już na łono Abrahama. Znałem go lepiéj jeszcze niż Lippowitza i przyznam ci się, iż czułem do niego pewną słabość, bo, chociaż żyd, il était bon diable; był wesoły, szczery i przyjacielski, przytem niezwykle czułego usposobienia, tak iż się kilka razy przy mnie popłakał, gdy była mowa o śmierciach lub smutnych wypadkach. Miał coś polskiego w sobie i po polsku mówił, prawda nieświetnie, lecz bardzo chętnie i często oryginalnych używał wyrażeń. Widziałem w nim także jeden z dowodów owéj prawdy oczywistéj, że praca, przemyślność i wytrwałość zawsze do czegoś doprowadzą. Powiadał mi sam, iż będąc sy-