Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

nem ubogich rodziców z jakiegoś, niepomnę już, miasteczka, musiał się jako chłopak po wsiach i mieścinach przerąbywać w handelkach i na życie zarabiać; późniéj chwycił się gorzelnictwa, a przyswoiwszy sobie z grubszego kunszt pędzenia wódki, przez kilka lat pomagał w gorzelniach, a potem faktorował i dzierzawił w téj gałęzi przemysłu. Szło mu jednak nieświetnie, dla tego, zobaczywszy gdzieś pewnego razu dagerotyp, który na nim wielkie zrobił wrażenie, postanowił sobie poznać bliżéj tę sztukę. Poszedł więc w naukę na kilka tygodni, sprawił sobie potem najpotrzebniejsze przyrządy, z chemikaliami się otrzaskał jako tako, pracownię w Poznaniu założył, a ponieważ swego pilnował gorliwie, doświadczał wytrwale, w zawodzie swoim robił postępy, cierpliwością i braniem się zręcznem odbiorców sobie zyskiwał, obok tego zaś niejednę poboczną faciendę szczęśliwie przeprowadził, doszedł, po kilkunastu latach, do czego chciał i stanął wreszcie na dość silnéj materyalnéj podstawie. Syn jego, którego na następcę w swym zawodzie, tak u siebie jako i w większych miastach kształcił, objął po nim pracownię i kupił przed paru laty, od spadkobierców owego Rothschilda poznańskiego, Samuela Jaffego, ten znaczny dom, w którego podwórzu teraz zakład fotograficzny widzisz.
Pierwszy Polak, który się w Poznaniu wynalazkiem Daguerra zajął był, o czem ci już poprzednio wspomniałem, jeszcze czterdziestego trzeciego czy czwartego roku, Wiktor Kurnatowski, lecz, ile pamiętam, dagerotypował tylko przyjaciół i znajomych i nie zamienił tego na zarobkowe zatrudnienie; pierwszym zaś z Polaków fotografistą był żyjący jeszcze w podeszłym wieku pan Seyfrid, malarz z zawodu, liczący się także do rzędu weteranów, którzy niejedno powstanie przebyli. Około sześćdziesiątego roku założył on pracownię foto-