Nie było mnie wtenczas w Poznaniu, a w żadnym razie nie byłbym, zaprawdę, do spektatorów należał, ale mi wkrótce potem opowiadali świadkowie, że na mszy przez kilka pań na intencyą skazanego zakupionéj i bezpośrednio przed straceniem odprawionéj, płacz był głośny w przepełnionym, osobliwie kobietami, kościele farnym; że mnóstwo nadzwyczajne ludzi zaległo plac Działowy, że Babiński z wielką godnością i odwagą śmierć poniósł i że na huk rotowego wystrzału krzyk powszechny powstał wśród zebranych tłumów.
Karmelitów bosych, jak ci mówiłem, już tam na górze nie widziałem, ale kilka razy, gdyśmy tu przechodzili, powiadał mi ojciec, że kiedy ich ztąd władze pruskie wydaliły i gdy kościół zabierać miano, otoczyły go rzesze chłopów z sąsiednich wsi Winiar i Bonina, jako też ludzi z przedmieścia, których Karmelici byli od wieków dobrodziejami, a pilnując dzień i noc, nie chciały dopuścić do drzwi urzędników pruskich, dopiero je, ściągnąwszy dość znaczną liczbę wojska, rozpędzono.
Dwa czy trzy razy przed trzydziestym rokiem byłem w owym kościele, gdy jeszcze stał pustką i gdy go przerabiać zaczęto; przypominam sobie, jak przez sen, resztki ołtarzy, malatur, kapliczek, nagrobków i wielki nagrobek jednego z głównych dobrodziejów klasztoru, Wojciecha z Konarzewa Konarzewskiego. Ten pan Wojciech umarł roku 1668 jako piędziesięcio-dziewięcio-letni kawaler. Za młodu lat dziesięć przepędził w obcych krajach, po większéj części na Węgrzech, wojując z Bisurmanami, potem trzy lata przeżył na dworze Zygmunta III, a czas ostatni na dewocyi w Konarzewie, gdzie w ścisłe wszedł stosunki z Karmelitami poznańskimi; nie tylko im za życia kościół odnowił i dwie trzecie części klasztoru wybudował, lecz po śmierci nie mało ziemi zapisał, wyrażając wolę znalezienia u nich
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.