Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

napę popadł w głęboką zadumę. Już kaszlał wtenczas mocno i chwilami czerwieniały mu policzki; choroba czyniła coraz znaczniejsze postępy, tak iż w środku lata przerwał praktykę i szukając ulgi w świeżem powietrzu, pojechał na wieś do przyjaciela swego Łakomickiego. W końcu października widziałem go po raz ostatni i to przypadkiem.
Przejeżdzając przez Rogoźno, w bliskości którego leży Dąbrówka, spotkałem go na ulicy, wracającego właśnie ze sądu, w którym testament swój złożył. Był bardzo zmieniony i wychudły, a oczy dziwnie mu się świeciły. Ujrzawszy mnie, ucieszył się; nie widzieliśmy się bowiem od marca. Poszedłem z nim do oberży, gdzie konie jego czekały; wypytywał się o szczegóły nowego zawodu, którego się chwyciłem i rozmawiał tak o tem jak i o innych rzeczach z pół godziny; chwilami był poważny i rozczulony, chwilami żartował, a gdy się o jego zdrowie zapytałem, machnął ręką i rzekł: „O tem już nie wolno mówić!“ Przy pożegnaniu uściskaliśmy się serdecznie, a zrobiło mi się bardzo miękko, bo widziałem, że koniec z człowiekiem, a na takiego długo będziem czekali.
Umarł 7 listopada, a pochowano go 11. Pogrzeb ten był najwspanialszy jaki u nas pamiętam. Ciało jego przybyło w bardzo skromnéj trumnie do Poznania; wieziono je przez Środkę i Chwaliszewo, gdzie w każdym niemal domku biedaków leczył i wspierał; wieziono go wzdłuż Bazaru, który założył. Kondukt prowadził arcybiskup Przyłuski na czele całego poznańskiego duchowieństwa i mnóstwa księży z prowincyi; tysiące ludzi z miasta i ze wsi szło za nim, nawet tłumy Niemców i niemal wszystkie znaczniejsze urzędowe figury, bo go szanowano i kochano powszechnie, bez różnicy stanu i narodowości. Złożono na cmentarzu św. Marcińskim, na