czarnej kamlotowéj, z czarną koronkową chusteczką na głowie, a zadowoliła się nieraz najprostszą potrawą. Natomiast nie szczędziła wydatków, gdy szło o dobro publiczne, o interes kościoła, o biednych i podupadłych. Ileż to kalek, starców, wdów i sierot, tak w dobrach męża, jako i w mieście wspierała przez całe lata! Miała nawet w domu obok siebie zawsze jakąś biedotę. Pod tym względem Poznań wiele jéj zawdzięcza, ona bowiem pierwsza, ile mi wiadomo, rozbudziła u nas ducha dobroczynności i dała początek zakładom, których wpływ dotychczas zbawienny. Za jéj staraniem i pod jéj przewodnictwem z początku zawiązało się w mieście naszem Towarzystwo dobroczynności, mające na celu niesienie pomocy rzetelnéj nędzy, ratowanie z pomiędzy tłumu nieszczęśliwych i bezradnych tego, co się ratować da; należała do niego w początku znaczna liczba pań i kilkunastu mężczyzn z tak zwanej inteligencyi, zrazu bowiem panie nasze ubiegały się o udział w téj sprawie; podobały się schadzki i sesyjki, ale wkrótce, panie Ludwiku, gdy przyszło do wypełniania obowiązków, czasem dość trudnych i nie zawsze miłych, ogorzały piórka i Towarzystwo dobroczynności, jak u nas większa część towarzystw, popadło w anemią fizyczną i moralną.
Chcąc je ocalić od zupełnéj śmierci, przekształciła je pani Działyńska na Towarzystwo Pań św. Wincentego à Paulo, którego żywot opiera się o dom Sióstr Miłosierdzia i przetrwał dotychczas szczęśliwie tak obojętność publiczności naszéj, jako i kulturkampf pruski. Z tych dobroczynnych zakładów wyszły i winny powstanie swoje również miłosiernemu sercu i wytrwałości pani Działyńskiéj ochronki dla biednych dzieci, o których gwałtownéj potrzebie w kraju naszym i błogich skutkach rozwodzić ci się tutaj nie będę. Tak
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.