Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

kilku laty także w tym gmachu, nie zostawiając po sobie podobnéj w naszem przetrzebionem społeczeństwie; umarła z zupełnego wycieńczenia sił, mimo niepospolicie mocnéj konstytucyi, jak mówili doktorzy, bo chyba tylko w legendach pierwsi pustelnicy i pokutnicy tak bezwzględnie jak pani Działyńska obchodzili się z ciałem swojem.
Syna jéj, Jana Działyńskiego znałem niemniéj dobrze i widywałem często, gdy jeszcze chodził do gimnazyum św. Maryi Magdaleny, zostając pod dozorem i opieką niemieckiego guwernera Koenigka, który jako akademik, więziony lat kilka za należenie do srodze wówczas przez rząd pruski prześladowanéj pangermańskiéj burszeuszafteryi, dostał się, odzyskawszy wolność, najpierw do Samostrzela, a późniéj do Kórnika. Koenigk, człowiek z gruntu zacny, światły i wyobrażeń wolnomyślnych, przywiązawszy się szczerze do Polaków i życząc im jak najlepiéj, wypełniał sumiennie swój obowiązek, pomagał Jasiowi Działyńskiemu w robotach klasowych, przytrzymywał go do pracy i wpajał w niego zdrowe zasady moralne, towarzyskie i polityczne; poświadczyć to mogę, bo przez lat pięć czy sześć byłem bardzo częstym świadkiem wzajemnego stosunku wychowującego i wychowańca.
Przez cały czas pobytu swego w szkołach, które chlubnie skończył, złożywszy popis dojrzałości, był, skutkiem tego, Jan Działyński tak fizycznie jako i umysłowo chłopcem najnormalniejszym. Mocnéj budowy ciała, siły swoje, w wyższych klasach będąc, starał się podnieść ćwiczeniami gimnastycznemi i hartowaniem się, chodząc zimą bardzo lekko odziany i sypiając często na gołéj podłodze. O zewnętrzność wytworną niedbał wcale, i niejedna z naszych wielmożnych nie byłaby uwierzyła, widząc chudego, wysokiego podrostka z najeżoną czupry-