pień, z któremi, odziedziczoną po rodzicach mocą ducha, zaparciem się przyjemności, nawet dogodności życia, przekonaniem wiary i obowiązku walczą stale, usiłując, wedle możności, dobrze czynić naokół siebie. Piątą, z nich, pannę, żywością umysłu i wielostronnością wykształcenia najbardziéj przypominającą ojca, rzuciła, w kwiecie wieku, na łoże boleści ciężka choroba, lecz mimo kilkunastoletnich udręczeń nie zdołała pokonać jéj ducha, który, wznosząc się ponad zwyczajny poziom, w naukach i rozpamiętywaniach religijnych znalazł broń przeciw niéj skuteczną.
Nim pałac Działyńskich opuścim, muszę jeszcze uwagę twoją zwrócić na salę, która się w nim na pierwszem piętrze znajduje. Sala ta była i jest niemal publiczną, ponieważ tak Działyńscy, jak nie mniéj teraźniejszy jéj właściciel, pan Zamoyski, zawsze jéj chętnie, bez względu na wszelkie ztąd dla nich wynikające niedogodności, użyczali, ilekroć dla jakiego publicznego przedsięwzięcia polskiego trzeba było stósownego pomieszczenia. Zaczęło się to od roku czterdziestego pierwszego, w którym sala ta zamieniła się niemal na auditorium uniwersyteckie.
Otóż pokutowała owemi czasy w głowach niektórych gorętszych ludzi myśl doprowadzenia do skutku w Poznaniu uniwersytetu, albo przynajmniéj szkoły wyższéj, podobnéj mniéj więcéj do Collège de France, w któréjby dla publiczności wykształceńszéj odbywały się w języku polskim wykłady z dziedziny rozmaitych nauk. Myśl tę zapoczątkował w praktyce Karol Libelt swemi pięknemi wykładami o Literaturze niemieckiéj, które miewał, z pozwoleniem władzy szkolnéj, na sali gimnazyum Maryi Magdaleny, wtrącając do niemieckiego przedmiotu, gdzie się dało, poglądy na rzeczy ojczyste.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.