Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

skich; znali się po większéj części, spotkawszy się rozmawiali z sobą chętnie, ale zresztą mało dbali o siebie, każdy szedł swoją drogą i za swoim chlebem; jedni dawali lekcye, inni mieli pensyonaty żeńskie lub męzkie, inni znów chwycili się handlu lub przemysłu. Kilku z nich na stare lata wróciło do ojczyzny, niektórzy zaś z nich, ożeniwszy się tutaj, pozostali i pomarli pomiędzy nami.
Domy z drugiéj strony Wronieckiéj ulicy mało co mi przypominają; kamienica narożna mieściła w sobie bardzo zwiedzaną winiarnię niejakiegoś Scholtza, majętnego człowieka, który od dawna znikł z widnokręgu, nie zostawiwszy śladu po sobie; dalsze zawierały handle owe bławatne Falka, Königsbergera i późniéj nieco Hermanna, o których ci już wspomniałem, a jedna z nich wsławiła się jako miejsce urodzenia niniejszego sługi twego, ale nie wiem już doprawdy która, bo temu historycznemu wypadkowi nigdy nie przypisywałem wielkiego znaczenia.
Z rzędu domów idących od ulicy Szerokiéj do Butelskiéj utkwiły mi tylko w pamięci dwa drugie od pierwszego rogu jako siedziby dwóch typowych żydowskich figur. Jedna z nich była faworytką naszych babek i matek, Hanusia, która handlowała, jak mi się zdaje, płótnem. Mała i chuda, niedbale ubrana, zawsze z czepkiem na głowie podejrzanéj białości, ale za to nadzwyczaj ruchawa i nieprzebranéj swady, tak zręcznie umiała rozwijać kopy, wskazywać nitki, potrząsać towarem, zachwalać go i, co było główną zasługą, zjeżdżać powoli w cenach, przytem zaś wtrącać co chwila że „panienke ma sehr fein oczki, a jasne pani takie wielmożne!“ iż rzadko kiedy wyszła z pokoju, nie sprzedawszy jak chciała. Druga, stara żydówka, niepospolitego wzrostu, przewyższająca rosłych