które się u mnie łączą z widokiem ratusza. Z lat dziecinnych pamiętam linochodów, którzy na wieżę jego wędrowali. Teraz już nie ujrzysz takiego widowiska, nie było go tu od lat blisko pięćdziesięciu; zdaje mi się, iż jest zakazane, i słusznie, bo to karkołomna zabawka i nerwy słabowitych a ciekawych kobiet mocno drażniąca, ale dawniéj była dość zwyczajną. Przywięzywano, w takim razie, jeden koniec długiéj i grubéj liny do słupów najwyższéj galeryi ratuszowéj wieży, drugi zaś u ziemi, tuż przy wnijściu do Butelskiéj ulicy; cały Rynek szczelnie był napchany ludkiem, wszystkie okna na piętrach otwarte i zajęte. Europejską sławą, w tym zawodzie, dla śmiałości swéj i zręczności, szczycił się niejaki Kolter, którego, chłopcem będąc, widziałem tutaj dwa razy. Wchodził po owéj pochyłéj, mimo wyprężenia, ciągle uginającéj się linie, szybkim krokiem, bez drąga, kłaniając się na wszystkie strony i strzelając z pistoletu; powtórnie zaś puszczał się tą samą drogą pchając taczkę przed sobą i schodził napowrót zdrów i wesół. Raz nawet odprawił tę wędrówkę trzymając w pas małżonkę swoją, która szła na drugiéj, tuż obok zaciągniętéj linie.
Jednemu z współzawodników jego nie poszło jednak tak gładko. Był on latem trzydziestego pierwszego czy drugiego roku w Poznaniu, i to ostatni, którego widziałem. Nie miał podobno własnéj liny, lecz tu gdzieś pożyczył staréj i zmurszałéj. Wchodził powoli, trzymając długi drąg przed sobą dla równowagi. Zaszedł szczęśliwie na połowę drogi, lecz naraz lina pękła, a biedak zwalił się na ziemię. Możesz sobie wystawić jaki to krzyk wyrwał się z gardeł gapiących się tłumów; kobiety i dzieci wrzeszcząc rozbiegiwały się na wszystkie strony; ja sam, pamiętam dobrze, ogłupiałem i w pierwszéj chwili nie wiedziałem, co zaszło. Tymczasem bo-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.