gowie czuwali nad linoskokiem; spadł nie na bruk, lecz na drewniany mostek przed ratnszem i, szczęśliwym sposobem, nie wypuściwszy drąga z ręki, uderzył nim najpierw o ziemię. Drąg się złamał, a linoskok tylko się potłukł i świetnie na tem wyszedł, bo przez dni kilka odwiedzały go litościwe dusze z całego miasta, kładąc złotówki, nawet talary na talerz obok jego łóżka stojący.
Ratusz był naturalnie, od początku swego, siedliskiem zwierzchności miejskich, ale po okupacyi pruskiéj umieszczono w nim także policyą, która dopiero po czterdziestym roku przeniosła się ztąd na róg Berlińskiej ulicy do własnego budynku. Dopóki miasto było w ciasnych rozmiarach, a ludność nie wielka, mogły sobie obadwa te urzędy, magistrat ze wszystkiemi swemi dodatkami, jako też policya, siedzieć wygodnie obok siebie na ratuszu, zwłaszcza iż stosunki i działania policyi były w onych czasach jeszcze bardzo skromne. Wszystkich sierżantów policyjnych razem wziąwszy byłbyś może naliczył pięciu, sześciu w całem mieście, ilu teraz policyantów jest w każdym rewirze; chodzili w długich mundurach granatowych, z kołnierzami i wyłogami wiśniowego koloru. Nie łatwo ich było można znaleźć, gdy byli potrzebni, rzadko kiedy pojawiali się na ulicy i jakoś bardzo dobrze się bez nich obyło.
Z burmistrzów, którzy tu królowali, najdawniejszego pamiętam Tatzlera, pół Niemca, pół Polaka, niskiego, z szeroką i swobodną twarzą. Historya o nim milczy, a w tem najlepsza dlań pochwała. Żona jego bywała w towarzystwach polskich, a córka, bardzo ładna panna, żyła w przyjaźni z rówienniczkami Polkami, dla których wtenczas język niemiecki był tyle co japoński, i tańczyć lubiła z moim wujaszkiem na balach, jak sobie teraz z rozmów w domu rodzicielskim przypominam.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.