dzieje z bratem, który wtenczas był na uniwersytecie. Gdy pociąg przybył do miasta, było to dnia 19 marca między szóstą a siódmą wieczorem, zastałem dworzec pełen ludku wesołego, a konduktor otwierając nam drzwi wagonu zawołał uszczęśliwiony: „Nun ist Frieden im Lande!“
Nie będę, panie Ludwiku, opisywał Berlina i co tam widziałem owego wieczora i dnia następnego, ale ci powiem jeden szczegół, o którym mało kto wie.
Otóż, zastawszy brata zdrowego w mieszkaniu, bo się do awantur berlińskich żaden z Polaków nie mięszał, poszedłem z nim niebawem na zebranie, zwołane pospiesznie przez niepomnę już którego z ziomków. Gdyśmy weszli, było dość dużo przytomnych i przyszło wkrótce znacznie więcéj, tak iż nas się sześćdziesięciu niemal zebrało. Gdy liczba zdała się dostateczną, wystąpił zwołujący z wnioskiem, aby natychmiast napisać prośbę do króla o puszczenie na wolność Polaków uwięzionych i osądzonych za spiski z czterdziestego szóstego roku, a potem wybrać deputacyą, któraby się jeszcze tego samego wieczora udała na zamek i prośbę królowi doręczyła. Jak wniósł, tak się stało. Czterech z nas poszło do pobocznego pokoju, ułożyliśmy prośbę w krótkich słowach, a przeczytaną całe zebranie zatwierdziła. Odpisał ją, naprędce ktoś z lepiéj piszących, poczem wybrano trzech, którzy mieli resztę wykonać. Byli nimi: dr. Wojciech Cybulski, wówczas docent języków słowiańskich, dr. Remak, Poznańczyk i docent medycyny, trzecim zaś twój najniższy sługa, który ci to opowiada. Nawiasem dodam tę rzecz ciekawą, że ów Remak, żyd i syn dość ubogich rodziców, urodzony w Poznaniu, odznaczył się w gimnazyum, które ukończył ze dwa lata przedemną, zdolnością i pilnością. W Berlinie zastałem go żyjącego tylko z Polakami, szczególnie zawodu lekar-
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.