Tak się też stało, a na drugi dzień zrana nadszedł rozkaz do Moabitu, aby więźniów wypuszczono.
Jak tam nazajutrz wyglądało w Berlinie, gdzie się przez cały dzień gminoruchy wałęsały po ulicach i gdzie na lekarstwo nie byłby nikt dostał żołnierza, niech ci historya opowie; mnie tu chodzi o rynek poznański. A więc gdy następnego dnia jechałem do Poznania bryką pocztową, bo kolei żelaznéj do Berlina wówczas jeszcze nie było, ujrzałem naraz na szosie, między Pniewami i Gajem, Bronisława Dąbrowskiego, konno, w konfederatce, przy pałaszu, z dwoma również zbrojnymi za sobą. Nadjechał i poznawszy mnie, zaraz opowiedział zdziwionemu jego widokiem z grubszego, co tam wczoraj zaszło w Poznaniu, jako też, że on ma zbierać ludzi w swym powiecie i dbać w nim o porządek i bezpieczeństwo. — Gdyśmy, przybywszy do miasta, jechali ulicą Fryderykowską ku poczcie, wypadł naraz z narożnego landszaftowego domu cały zastęp panienek, machając chorągiewkami polskiemi na powitanie nasze. Na czele ich spostrzegłem jednę z najpiękniejszych wówczas, pannę Maryą Gostyńską. Było to skutkiem fałszywéj wiadomości, że Libelt i Mierosławski wracają. Panny zdawały się mocno rozczarowane i skwaszone, ujrzawszy w oknach dyliżansu, zamiast radośnie upragnionych, moją nieszczególną fizyonomię obok starego kupca Bielefelda. Niebawem wybiegłem na miasto, zwłaszcza iż dzień był jak w maju, aby widzieć co się dzieje, a działo się mniéj więcéj to co w Berlinie.
Ulice ludźmi zapchane jak w dniach wielkiego święta; policyi i wojska ani znaku, wszystkie władze pokryły się lub przycupły; tu i owdzie żyd jakiś lub Polak na warcie. Profesora Poplińskiego zastałem przy rejencyi, a pana Józefa Łukaszewicza na podwórzu pocztowem, chodzących z góry na dół ze staremi karabinami
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.