Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

wtedy była redakcya „Gazety Polskiéj”, jak ks. Ignacy Prusinowski, mający na cylindrze swoim wielką czerwono-białą kokardę, napadniętym został i poteranym przez żyjącego jeszcze handlarza koni, odznaczonego potężnym, zakrzywionym nosem, w spółce z niskim i grubym, wtenczas bardzo zwiedzanym restauratorem, który niedawno temu umarł.
Ale dość o ratuszu, panie Ludwiku, widzisz tu stary budynek uliczką od niego odcięty, z frontem dwoma kluczami na krzyż naznaczonym; zowią go Wagą miejską i mieści w sobie, na pierwszem piętrze, dość dużą salę, gdzie się odbywają obrady i inne czynności Towarzystwa handlowego. Któż teraz wie, że tę salę przez czas niejaki dzierżył Klub polski! Klub ten powstał w kilka dni po komitecie narodowym i miał na celu rozważać wypadki, kontrolować władze narodowe ludzi działających, przedewszystkiem zaś pouczać lud i wstrzymywać go od wybryków. Do zarządu jego należeli: Aleksander Mendych, Griesinger, Słupecki, Robert Raabski, innych już nie pamiętam. Pod wieczór otwierano ową salę, ludu schodziło się mnóstwo, natenczas zaś wstępował ktoś z członków zarządu na mównicę, a najczęściéj pierwszy lepszy ochotnik z pośród zebranych i prawił co mu przyszło do głowy. Zdrożnego w tem wszystkiem nic nie było, bo kierujące osoby liczyły się, z wyjątkiem może Słupeckiego, do ludzi umiarkowanych; owszem populus słyszał niejednę rzecz pożyteczną i na lepsze mu to wychodziło, niźli chodzić po szynkach. Wszakże wkrótce zebrania te rozbudziły podejrzliwość okolicznych kramarzy izraelskich; zadenuncyowano, że Polacy gromadzą się na Wadze miejskiéj, aby spiskować i buntować, że lada chwilę ztamtad rzucić się mogą na wiernych poddanych królewskich. Skutkiem tego, pewnego wieczora, w drugiéj po-