Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

łowie kwietnia, podczas gdy orator jeden właśnie wyłuszczał z wielkim zapałem, jakie to od wieków zachodziły stosunki między narodem polskim i francuzkim, rozległ się nagle krzyk po sali: „Steinäcker idzie!“ Steinäcker zaś był wówczas jenerałem dywizyjnym w Poznaniu, który, nie ukrywając swéj zawziętości ku nam, uchodząc prócz tego za nader energicznego i stanowczego w działaniu, pozyskał sobie w wysokim stopniu sympatye ludności niemieckiéj i żydowskiéj, tak że go powszechnie Vater Steinäcker nazywano. Rzeczywiście, zaraz po owym krzyku, zjawiły się u drzwi hełmy i bagnety, sala się w okamgnieniu wypróżniła, a wyszedłszy z niéj ujrzałem kilka kompanii piechoty ustawionych na Rynku i między niemi jeżdżącego jenerała.
Tak się skończyło publiczne działanie klubowe, ale zarząd, w ściślejszem kółku, odbywał aż do końcu maja jeszcze od czasu do czasu narady. Ponieważ znałem jego członków, z jednym z nich nawet żyłem w przyjaźni, wiedziałem mniéj więcéj co się tam dzieje i przytoczę ci dwa objawy zewnętrzne, które ztamtad wyszły. Pierwszym była deputacya, którą klub, w porozumieniu z komitetem narodowym, wysłał do Miłosławia, aby Mierosławskiego i innych przywódzców spowodować do uniknienia zbrojnego starcia i do zaczekania na wypadek układów, które, nie wiem już kto tam, prowadził z Berlinem. Należał do niéj asesor rejencyjny Leon Szuman, Griesinger i twój najniższy sługa, choć on nigdy ani w klubie, ani w komitecie nie zasiadał. Wyjechaliśmy po południu z Poznania w nieszczególną pogodę i stanęliśmy w Miłosławiu.
Przyjechawszy nie wiedziałem o świecie, miałem bowiem straszliwy napad migreny, która mnie w młodych latach aż nadto często trapiła. Położyłem się nie