Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi krańcowych, adeptów Ludwika Blanka i prawa do pracy, słowem do socyalistów. Za radą i pomocą któregoś z przywódzców, wystąpił na ich zebraniach publicznych raz i drugi z przemową. Taka okoliczność była im nader pożądaną; chcieli tylko dogodnego pozoru do przysposobionego z dawna rokoszu i, pochwyciwszy ów pozór sprawy polskiéj, doprowadzili do skutku straszne i krwawe walki dni czerwcowych, w których energia Cavaignaka ocaliła spółeczeństwo francuskie od zgubnego przewrotu.
A teraz wnijdziemy, panie Ludwiku, w te ciasne uliczki pod ratuszem, powszechnie dawniéj Między nogami zwane; widzisz tu zaraz za wagą miejską, na prawo, niski domek z wystawą, w któréj, jak tylko zapamiętam, lśniły się zawsze rzędami bochenki chleba. W owym domu, na lewo od wnijścia, były dwa nie wielkie, ciemne i wilgotne pokoiki, mimo arcy niemiłego pozoru przez mnóstwo ludzi niegdyś zwiedzane. W nich mieściła się głośna piwiarnia poznańska, należąca do pana Zientkiewicza, jednéj z typowych postaci dawnego mieszczaństwa naszego. Wysoki, w długim surducie, z siwym, spuszczonym włosem, twarzą spokojną i poważną, zwracał na siebie, osobliwie gdy z książką pod pachą kroczył uroczyście do kościoła, uwagę przechodzących i sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Żadnego innego trunku nie podawały tam młode i stare Heby, jak tylko piwo grodziskie, w wysokich wyginanych szklankach. Było ono wyborne i zdrowe, bo jego przyrządzanie nie wpadło jeszcze w ręce chemików, a kwasya leżała sobie spokojnie w aptece. W skwarne dni lata i zimą wieczorem pełno tam było ludzi przyzwoitych, mieszczan, urzędników, księży, z pomiędzy Polaków; Niemcy zaś, nie mając pociągu do lekkiego piwa, rzadko się pojawiali.