Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

browarach i wyuczył się wybornie warzyć piwo, o czem sam się przekonałem, pijąc kilka razy jego fabrykaty.
Był on, ile mi wiadomo, jednym z pierwszych u nas, który poznał rozmaite nowe ulepszenia w tym zawodzie, a szczególnie robienie piwa na sposób bawarski. Nie mogąc w Księstwie znaleźć odpowiedniego miejsca, udał się do Królestwa i tam najpierw w Grójcu przez czas niejaki pracował, a potem dostał się nie pomnę już do którego miasta jako zarządzca browaru, gdzie zginął okropną śmiercią. Robotnicy bowiem, którym się jego gorliwość i ciągła kontrola sprzykrzyła, nie dali umyślnie należytego podparcia belce leżącéj na kadzi, a biedny Hanowicz, wszedłszy na nią dla przekonania się o stanie waru, wpadł we wrzące piwo; tak mi przynajmniéj rzecz opowiadano i była to ostatnia wiadomość, która mnie o nim doszła.
Podobna tragiczna przygoda zdarzyła się w jednéj z owych wązkich kamieniczek na lewo od ratusza i naprzeciwko Butelskiéj ulicy stojących, których dolne części, jak ci już mówiłem, zajęte były przez śledziowe budki. Roku trzydziestego trzeciego, czy czwartego, w lipcu, jak pamiętam, bo były właśnie ferye szkolne, powstał tam ogień późną nocą; palił się niedostrzeżony długo i gdy go stróż ujrzał nareszcie, budka cała stała w płomieniach, równie jak wązkie schody od dołu. Nie było wówczas jeszcze właściwéj straży ogniowéj, ani takich przyrządów ratunkowych jak teraz; na odgłos trąby z wieży ratuszowéj, bębnów z głównego odwachu i dzwonów kościelnych, przybywała, po długim czasie, jedna, druga sikawka miejska i, na ochotnika, przybiegali z węborkami stróże kamieniczni, którym publiczność, tworząc łańcuch do fontanny, pomagała; prędkie ugaszenie pożaru rzadko się więc powiodło. Wtenczas w owym domku, na piętrze, było troje ludzi, starzy państwo