jaźnie i szacunek powszechny, a gdy w sile wieku umarła, zostawiła szczery żal po sobie u wszystkich, którzy w bliższéj z nią żyli znajomości.
Zostaje mi tu jeszcze jeden dom, panie Ludwiku, o którym ci wspomnieć muszę, aby przegląd rynku zakończyć. Jest to ten narożnik tutaj z cukiernią Pfitznera,, pod którym się ciągną sławne katakumby dla żywych, nie dla umarłych. Nic on nie ma na pozór szczególnego w sobie, lecz we mnie wzbudza miłą pamięć człowieka, którego znałem od lat dziecinnych, a który, chociaż bardzo znacznie starszy, był dla mnie zawsze nadzwyczaj łaskaw i przyjacielski. Mieszkał tu oto na drugiem piętrze, gdzie te narożne okna, przed dość dawnym czasem Józef Kalasanty Jakubowski.
Syn wieśniaka z Kaczanowa w powiecie wrzesińskim, gdzie późniéj brat jego był przez wiele lat proboszczem, urodził się w końcu przeszłego wieku, wychował i wykształcił, nie wiem w któréj szkole, bo pierwotnych jego dziejów nie znam; dość, że został nauczycielem i jako taki, najpierw w gimnazyum, a późniéj w szkole przygotowawczéj, uczył początków łaciny, francuskiego, polskiego, rachunków i historyi naturalnéj. Od dawna zaprzyjaźniony z mym ojcem, zwiedzał często nasz dom i chodził z nami na przechadzki. Jak daleko pamięcią sięgam, widzę postać jego zawsze tę samą; wysoki, chudy, z twarzą pociągłą, nosem dużym, gładką peruczką na głowie, w długim surducie i kapeluszu o bardzo szerokich brzegach, zawsze z uśmiechem trochę ironicznym na ustach, robił wrażenie sztywnemi nieco ruchy, rozważną i powolną mową, że ma tak dla innych, jak szczególnie dla siebie wielki szacunek; ale go powszechnie lubiano w towarzystwach, w których się poruszał bo był życzliwy, ugrzeczniony i nieraz dowcipny.
Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.