Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Otóż, panie Ludwiku, powiedziałem o Starym Rynku wszystko, co mi na myśl przyszło, a teraz chodź ze mną daléj, najpierw na Nową ulicę.

Dla ciebie jest ona starą; znasz ją od urodzenia, ale dla mnie rzeczywiście nową; nie było jéj bowiem jeszcze, gdy szkoły kończyłem. Tam gdzie się łączy z Wilhelmowską ulicą stały domy Łąckich, z których jeden zwalono, drugi stoi jeszcze i stanowi część Bazaru, za niemi zaś, ciągnąc się do teraźniejszéj Szkolnéj ulicy i do Rynku niemal, z drugiéj strony, były obszerne podwórza i jakieś puste ogrody, należące do dwóch klasztorów w pobliżu, z resztkami starych rowów i wałów, które w tym kierunku dawny Poznań ograniczały. Pamiętam, że się tam często chłopcy z niższych klas schodzili, aby grać w piłkę lub bawić się w fortecę. Teraźniejsza Szkolna ulica, łącząc się z Nową u Rynku, dawnemi czasy zwała się Psią ulicą, która to zoologiczna nazwa mocno gniewała jéj mieszkańców. Owa część świata, bardzo zaniedbana i samotna, odznaczała się jednym wielkim budynkiem, t. j. klasztorem i kościołem Teresek, smutnym i niepięknym na wejrzenie, którego ciemne mury miejscami urozmaicone były wielkiemi wizerunkami Świętych i Matki Boskiéj Różańcowéj. Miejsce ich zajmuje teraz, jak widzisz, ów zbytkowo zbudowany lazaret miejski; z dawnych ścian klasztornych mało co się w nim od podwórza zachowało. Klasztor około roku dwudziestego czwartego zniesiono; jak przez sen przypominam sobie niedobitki jego zakonne. Babka moja miała między niemi dobre znajome i byłem tam z nią kilka razy jako dzieciak; dostałem nawet pamiątkę, gdy kościół wewnątrz wyprzątano, wielkiego drewnianego osła, używanego dawniéj przy żłóbku w święta Bożego Narodzenia. Nie wiem, czy ten podaru-