Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 01.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

polskich, którzy są lub byli. Jeśli koniec końcem straty nie poniósł, zawdzięczał to kilku pokupniejszym dziełom, które, osobliwie za kordonem rosyjskim, w znacznéj rozeszły się liczbie, głównie zaś, do siedmdziesiątego roku, książkom szkolnym. Skromne, stosunkowo do nakładów, jego zyski mocno nadwerężone jeszcze zostały niesumiennością licznego zastępu odbiorców. Pokazał mi raz, gdy go ze żartów Cottą polskim nazwałem, spis kilkadziesiąt stronnic zajmujący, mówiąc: „Patrz, lichy kot ze mnie, kiedy mi tyle myszy uszło z przed nosa!“ Rzuciwszy okiem, zdumiałem się, ujrzawszy końcową sumę spisu idącą grubo w tysiące.
A teraz, pomijając jego zasługi pro bono publico, muszę ci dodać, Panie Ludwiku, że osobiście należał pan Konstanty do najprzyjemniejszych ludzi, jakich mieliśmy w Poznaniu. Niewielkiego wzrostu, krzepki i zwinny, twarz miał ładną i miłą, gęstemi na tył zarzuconemi włosami odznaczoną i przypominającą bardzo twarz Mickiewicza z poznańskiego posągu Oleszczyńskiego, z czego, między nami mówiąc, bardzo był zadowolony. Uprzedzającéj grzeczności dla każdego, w stosunkach bliższéj przyjaźni okazywał się stałym i usłużnym jak rzadko, tak iż ci, którym zaufał, mogli w każdym razie liczyć na niego. Pogodnego przytem usposobienia, rozmowny, biorąc żywy udział we wszystkiem, witał zdaleka miłym uśmiechem znajomych na ulicach i chwytał ich chętnie, wypytując lub rozpowiadając. Nie tylko w kołach polskich lubiono go powszechnie, lecz i między Niemcami i Żydami miał wielu życzliwych, chociaż do ostatnich, z zasady, po polsku zawsze przemawiał. Mimo różnicy religii, któréj wiernym pozostał raczéj z tradycyi familijnéj, aniżeli z przekonania, patryotą był szczerym i nieposzlakowanym; dla tego też, aby z duchem i dążnościami prawosławia rodzina jego i współwyznawcy po-